Zapraszam na relację z ubiegłego weekendu.
12. Wyścig Górski Limanowa 2021W lipcu najważniejszą imprezą jest dla mnie Wyścig Górski Limanowa. Jest to praktycznie jedyna runda GSMP na której, począwszy od roku 2017, jestem za każdym razem. Głównie z tego względu, że stanowi również rundę Mistrzostw Europy, a do tego nie mam na nią bardzo daleko, bo trochę ponad 300 km. W porównaniu do Ecce Homo tu na plus wypada, że jak jest dobra pogoda, to czołówkę zawodników można zobaczyć nawet 7 razy.
W tym roku nieco rozczarowany byłem listą zgłoszeń, która była słabsza niż dwa lata temu. Szkoda, że Czesi nie stawili się bardziej licznie, bo dysponują fajnymi maszynami i znacząco uatrakcyjniali listę.
Do tej pory przyjeżdżałem do Starej Wsi w momencie, kiedy zawodnicy zjeżdżali do parku maszyn po pierwszym podjeździe treningowym. Ale w tym roku postanowiłem, że chcę być na wszystkich biegach. Takie postanowienie podjąłem późno, bo dopiero w tygodniu wyścigowym. Niezbyt zdecydowanie szukałem możliwości żeby się przespać na miejscu z piątku na sobotę. Przez chwilę przeszła przez głowę myśl żeby ewentualnie przespać się na miejscu w samochodzie, ale chyba bym się nie odważył. Pozostał, więc wyjazd o 4:30, co nielekko mnie przerażało.
sobotaNiełatwo było wstać, dlatego wyjechałem po 4:40. Na autostradzie zaskoczył mnie niemały ruch o tej porze. Do tego kilkusetmetrowa kolejka do bramek na Sośnicy i czasu na dojazd zaczęło coraz bardziej ubywać.
Dotarłem na miejsce, zaparkowałem samochód i żwawym krokiem ruszyłem w stronę startu. Kiedy się tam znalazłem od razu zerknąłem na godzinę - pozostawało bodajże 10 minut do startu, więc nawet nie próbowałem iść jezdnią, tylko od razu bokiem pod górę. Momentalnie zaczynało ze mnie kapać, bo oprócz wysiłku dochodziła jeszcze temperatura. Pominąłem kilku pierwszych zawodników, z czego słyszałem, że jednego chyba obróciło. Niemało zrypany dotarłem do pierwszego planowanego miejsca - PO 5. Tu spotkałem dwójkę znajomych z mediów i jako, że byli oni pierwszy raz na Limanowej, to miejscówkami w zasadzie podążali za mną. Lawetą po awarii została zwieziona Fiesta Sebastiana Steca. Następnie obrałem PO 9.
Kolejny podjazd to PO 13 - szybkie miejsce z widowiskowym odjazdem szuflad, z podwozi których sypały się iskry. Miejsce odwiedzane przeze mnie w 2017 i 2018 roku. W 2019 roku też tu robiłem przymiarkę, ale odpuściłem, bo chyba nie szło tak stanąć, aby widzieć całą partię. W tym roku też nie byłem pewny widoku jaki zastanę, ale było idealnie. Miejsce to wybrał też kolega fotograf, ale kilkanaście metrów dalej. Kiedy do niego zagadnąłem jakiś kibic zapytał kto to jest. Później już w trakcie podjazdu wywiązała się między nami rozmowa. Dość fachowo komentował przejazdy. Dowiedziałem się, że kiedyś miał krótki epizod z wyścigami górskimi, ale głównie ścigał się w rajdach. Twarz skądś kojarzyłem, ale poprosiłem o podanie nazwiska. Okazało się, że tym kibicem był Sławomir Ogryzek. Oczywiście, że pamiętałem takiego kierowcę (kto by nie pamiętał), więc rozmowa zeszła od razu na tematy rajdowe, w tym m.in. starty kierowcy. Fajnie się rozmawiało, ale cierpiały na tym nagrania, bo często nie były prowadzone od początku. Z mojej strony też może mało kulturalne było, kiedy podczas konwersacji co rusz odwracałem się do rozmówcy plecami żeby nagrywać. Mimo to miłe spotkanie. W międzyczasie zadzwoniono do mnie z noclegu, że muszę zdążyć się zakwaterować do godziny 20:00, bo później zamykają obiekt i się nie dostanę. Wypadek w trakcie tego podjazdu miał Bratschi w Lancerze. Zdarzenie to wyeliminowało Szwajcara z udziału także w części niedzielnej. A iskry poleciały spod szuflad Trnki i Fagiollego.
Ostatni sobotni podjazd zawsze spędzam w okolicy PO 6, bo miejsce jest niezłe, a przede wszystkim mamy już już bliżej do samochodu. Stąd nagranie Mariusza Steca w strasznie napompowanej Fieście:
https://youtu.be/iGYkQSOiy3g Początkowo widok miałem idealny, ale tuż przed startem dosłownie prawie przed nosem stanęła mi dziewczyna fotograf w kamizelce. Jakoś się nie zebrałem do tego żeby ją poprosić czy może się trochę przesunąć i w rezultacie musiałem nagrywać z wysoko wyciągniętej ręki. Ku mojej uldze dziewczyna zniknęła na czas przejazdów ścisłej czołówki. Im bliżej było końca, tym coraz więcej przerw się pojawiało, a ja co rusz nerwowo sprawdzałem godzinę. W pewnym momencie koło nas został zatrzymany Petit, a jako, że to był tylko trening dla rywalizujących w Mistrzostwach Europy, to Francuz musiał kontynuować jazdę od miejsca zatrzymania. Szkoda, bo chciałem zobaczyć jego szufladę idącą w tym miejscu pełnym ogniem. Podjazd niedługo później dobiegł końca. Już nie czekałem na zjazd zawodników, tylko żwawym krokiem ruszyłem w dół. Zmachany dotarłem do samochodu. Zdążyłem jeszcze po drodze zaliczyć sklep, na czym bardzo mi zależało wobec zbliżającej się niedzieli. Zakwaterować udało się około 20 minut przed dwudziestą. Zjadłem coś, ogarnąłem się i szybko zmorzył mnie sen.
niedzielaNocleg opuściłem o godzinie 7:00, bo miałem ambitny plan dotrzeć jak najwyżej od startu - jak się uda, to nawet do PO 23. Tylko przeszedłem przez park maszyn, a już czułem zmęczenie. Zawołali mnie znajomi, niezbyt entuzjastycznie do nich podszedłem, bo nie chciałem dokładać niepotrzebnych odległości. Kiedy dowiedzieli się jaki mam plan, to stwierdzili, że dotrę na około 20 minut przed startem biegu. Ja w tamtym momencie bardzo wątpiłem w to, że dam radę tam dotrzeć. Kiedy już byłem na trasie myślałem tylko o tym żeby dotrzeć przynajmniej do PO 15 i będzie ok. Docierając tam sprawdziłem czas i był na tyle niezły, że podjąłem decyzję o kontynuowaniu marszu, choć zmęczenie coraz bardziej narastało.
Wiedziałem po wczorajszej rozmowie z jednym z kamerzystów, że ponoć gdzieś przed PO 23 sypią się iskry spod szuflad, więc pytałem napotkanych kibiców gdzie może być to miejsce, ale żaden nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na dohamowanie przed PO 23. Było szybko, ale iskier nie było.
Na kolejny podjazd (pierwszy wyścigowy w Mistrzostwach Europy) zszedłem na PO 15 - patelnię znaną mi sprzed dwóch lat. Do tej pory było gorąco, ale teraz ochłodziło się i momentami pojawiał się dosyć silny wiatr, więc trochę marzłem. Podmuchy dwukrotnie były tak silne, że aż wyrwały palik z ziemi i lądował on na trasie. Na szczęście przed podjazdami zdążał go zabierać jeden z fotografów. Niestety w trakcie tego biegu z awarią zatrzymała się szuflada Petita. Do tego nie wystartował do niego Bormolini formułą. Spadło kilka kropel deszczu, ale nie uczyniły nawierzchni mokrej.
Z tego co pamiętam z lat poprzednich, to po tym podjeździe następował przejazd pojazdów zabytkowych w stronę startu, ale w tym roku go nie było.
Na ostatni bieg wyścigowy ponownie ulokowałem, podobnie jak w sobotę, koło PO 13. Mocno się zachmurzyło, tak że aż się ściemniło i trochę pokropił deszcz. W pewnym momencie do bariery na środku mojego kadru, gdzie widziałem samochody od tyłu, przyczepiono kamerę typu GoPro całkowicie psując ujęcie. Na szczęście wypatrzyłem ją zawczasu i poprosiłem o przesunięcie. Nie było z tym problemu. Widoku nie miałem do końca idealnego, ale było w miarę ok. Wywieszono chyba flagę olejową (później się dowiedziałem, że stanowi ona również ostrzeżenie przed zmienną przyczepnością nawierzchni). Część kierowców z dużym respektem podeszła do tego ostrzeżenia, ale część jechała jakby go nie było. Na szczęście przed przejazdem czołówki flaga zniknęła. Szuflady Fagiollego i Trnki sypały iskrami jeszcze bardziej niż wczoraj. Tu przejazd Czecha, który zajął trzecie miejsce w generalce:
https://youtu.be/pIoJEVxxGNA Widać, że bardzo mu leży zamiana Ligiera na Normę. Christianowi Merli zmiana warunków pogodowych nie przeszkodziła w ustanowieniu nowego rekordu trasy. A może nawet to, że było chłodniej w tym pomogło? Do ostatniego podjazdu obok Bormoliniego nie przystąpił również Napione, więc jechała tylko jedna formuła.
Na zjazd zszedłem do PO 6 żeby już mieć bliżej do samochodu. Zostałem jeszcze na ceremonię mety, bo dosyć długą chwilę czaiłem się na nagranie trzech zwycięskich szuflad, ale cały czas kręcili się tam ludzie, więc o czystym kadrze mogłem zapomnieć. Wykorzystałem moment kiedy się trochę przerzedziło i wykonałem ujęcie. Nie wiem czy to było racjonalne, bo obstawiam, że straciłem na to oczekiwanie około kilkunastu minut, jak nie więcej. A w tym czasie już mogłem być w drodze do domu.
A propos powrotu, to zwyczajowym jest korek na skrzyżowaniu w Mszanie Dolnej, ale tym razem stałem też za nim. Widziałem przynajmniej jeden samochód, który zawracał, a że oczekiwanie na minimalne przesunięcie się do przodu trwało długo, to odpaliłem nawigację żeby zobaczyć o co chodzi. Okazało się, że ponoć jest stłuczka, a nawigacja proponowała objazd, więc z niego skorzystałem. W pewnym momencie niespodziewanie padło polecenie skrętu w prawo w wąską drogę, więc je wykonałem. Przejechałem jeszcze kawałek i trafiłem przed czyjeś podwórko. Niemało się nagimnastykowałem żeby zawrócić. Kiedy wracałem do drogi głównej natknąłem się na samochód z przeciwka, ale że to było skrzyżowanie to bez problemu mogliśmy się minąć, bo było szerzej. Problem w tym, że był jeszcze jeden samochód. Pani nim kierująca nieco się cofnęła do wysokości wjazdu na posesję i myślałem, że tam wjedzie i mnie puści, ale tylko stała. Zdecydowałem, że przejmę inicjatywę i sam wjadę na zjazd. Wjeżdżam i nagle łup przodem. Oczywiście z mojej strony poleciało mięso, bo bałem się, że coś uszkodziłem. Na szczęście nic się nie stało. Kiedy opuszczałem wjazd zobaczyłem z jakiego przełamania spadłem. Panią najpewniej też tu doprowadziła nawigacja w poszukiwaniu objazdu korka, bo później dogoniłem ją. Pozostała część drogi do domu obyła się bez przygód. Nie wiem tylko jak pojechały lawety z samochodami zawodników, bo kilka z nich wyprzedzałem dopiero na autostradzie
Szukam wolnego miejsca na europejskie rundy WRC. Oprócz Szwecji i Walii.