przez żółtodziób » piątek, 1 sty 2016, 19:26
Ja również zdawałem kilka razy, choć niewiele zabrakło żebym zdał za pierwszym razem. Stres nie miał moim zdaniem z tym tyle wspólnego co brak umiejętności. Wtedy kiedy oblewałem to oczywiście miałem pretensje do całego świata tylko nie do siebie, ale prawda jest taka, że choć ogarniałem maszynę jako taką to nie ogarniałem ruchu. Nie w sensie przepisów co w sensie przewidywania zdarzeń. Przykładowo wykonując skręt w lewo wjechałem za sygnalizator kiedy jeszcze było zielone światło. ale ustawiła się kolejka i w momencie kiedy ruszyła światło za mną zmieniło się na czerwone , ruszył ruch w poprzek. Spojrzałem niby w lewo czy nie ruszają, ale potem jeszcze skontrolowałem czy z przodu jest czysto i nie spojrzałem jeszcze raz w lewo no i ciach, okazało się że w tym momencie ruszyli. Brakowało doświadczenia, które zdobywa się z reguły tuż po chwili kiedy się go najbardziej potrzebowało. Teraz jak widzę ustawioną kolejkę bez szans na szybkie rozładowanie to po prostu nie wjeżdżam za sygnalizator, a jak ktoś na mnie trąbi to pokazuję mu fakera przez okno. Obiektywnie jednak muszę przyznać,że wtedy po prostu nie byłem przygotowany na taką sytuację i nie ma to nic wspólnego z opanowaniem wozu jako takiego.
Dochodzimy tutaj do sedna, czyli bezsensownych wymogów. Po pierwsze ilość godzin kursu - uważam, że średnio zdolny kierowca potrzebuje minimum drugie tyle, żeby nauczyć się prowadzić bezpiecznie. Nie w sensie opanowania samochodu tylko w sensie otrzaskania się z realiami ruchu. Po drugie odpuścić w cholerę parkowanie. Ja się nauczyłem parkować małym autem, a jak wsiadłem do dużego to i tak można było wszystkie patenty sprawdzające się w kompkcie/subkompakcie głęboko schować. Jaki jest zatem sens uczenia ludzi wjeżdżania tyłem w zatoczkę jednym samochodem? nie mam pojęcia. Prędzej czy później te umiejętności i tak same przyjdą. Żeby się nauczyć jak sie nie dać zabić innym kierowcom trzeba po prostu swoje wyjeździć i najlepiej jak w aucie siedzi instruktor z własnym sprzęgłem i hamulcem. Dlatego jestem zdania, że zamiast kombinować z pisaniem teorii na czas trzeba po prostu zwiększyć liczbę godzin do wyjeżdżenia. Że zrobienie dokumentu będzie droższe - no będzie, ale motoryzacja w ogóle nie jest dla ubogich. Realia są takie,że ruch jest coraz gęstszy i kierowcy muszą mieć większe umiejętności. Ci którzy jeżdżą cały czas naturalnie ewoluują, ale ci którzy dopiero mają dostać dokument no to sorry, muszą wyjeździć więcej. to jest tak samo jak z dopuszczeniem samochodów do ruchu - to,że samochody są ogólnie drogie nie uprawnia nikogo do tego,żeby jeździć czterośladem który zaczynał życie jako conajmniej dwa inne wozy. Nie ma i nie może być litości, niebezpieczne szroty nie mogą być dopuszczone do ruchu i nie ma znaczenia,że wielu ludzi w PL nie stać na nic innego, podobnie z PJ. Moim zdaniem trzeba swoje wyjeździć w gęstym ruchu, żeby czuć jak to wszystko działa, żeby nie mulić z jednej strony a z drugiej strony nie dać sobie zrobić krzywdy. Jeśli kogoś nie stać na więcej jazd to też trudno. Niech jeździ autobusem. Nie jest to żadne eliciarstwo z mojej strony, ja wcale też nie śpię na kasie, ale to że tyle ludzi nie zdaje egzaminów wynika z tego, że kursy są za krótkie i dodatkowo traci się na nich czas na kompletne bzdury. Dlatego potwierdzam i jeszcze rozszerzam wszystko to o czym pisał Anbarra. Trzeba jeździć regularnie, nie żałować kasy na instruktora (i nie polecam jeżdżenia z tatą czy bratem, raz że jak pały złapią może to mieć znacznie poważniejsze konsekwencje finansowe i nie tylko, a dwa że samochód taty, brata, kuzyna , kolegi nie ma sprzęgła i hamulca po prawej stronie, a właśnie na tym polega cały myk - nie na tym, żeby ktoś mówił "teraz stój a teraz jedź" tylko żeby samemu kierować samochodem, a w razie jakiejś grubej akcji ktoś po prostu bez żadnego pitolenia mógł zatrzymać wóz, najlepsza metoda nauki to dać się komuś pomylić i dać mu wyciągnąć z tego wnioski - ważne jednak żeby to zrobić w bezpieczny sposób), jeździć regularnie i jeździć ile się tylko da. To nic, że to kosztuje, po czasie każdy stwierdzi, że było warto. Oczywiście że są tacy, co jeździli mało, udało im się zdać za pierwszym razem i potem jakimś cudem nie mieli żadnego wypadku, ale jedno z dwóch - albo zdawali w innych czasach, kiedy jeszcze nie było takiego ruchu, albo mieli po prostu fart. Pierwsze jużnei wróci, a na drugim lepiej za bardzo nie polegac.