Macie tutaj "artykuł" - relacje z 2 rundy, byłem 1 polakiem na Berg Trophy i na dodatek wygrałem oba dni w klasie E1-1150
Napisałem na prośbe S. Firtla tak na zachętę żeby sie ludzie w końcu ruszyli zamiast tylko płakać i narzekać na PZM. Na Węgry miałem raptem 400km, na inne eliminacje jest czasem nawet bliżej. Wpisowe jest poniżej 300 za dwa dni, minimalne wymagania sprzętowe, do tego dobra organizacja miła atmosfera i spora konkurencja. Naprawde chłopaki, kto nie jedzie sam jest sobie winien i nie ma prawa narzekać na PZM. Większej kary nie ma:)
Parę miesięcy temu dostałem link:
www.slovackykopec.cz . Przeczytałem regulaminy, zorientowałem się o co chodzi i już wiedziałem że to będzie to. Berg Cup a od roku 2007 Berg Trophy International to seria wyścigów górskich, w zasadzie dla amatorów, chociaż zawodnicy z licencją mogą również startować, przeprowadzane na podobnych zasadach jak GSMP, zamknięta trasa pod górę, 2 przejazdy treningowe a po nich 2 wyścigowe, jedna runda w sobotę i jedna w niedzielę.
Wymagania sprzętowe są minimalne, auta podzielono na grupę seryjną ST i sportową E1, w seryjnej dopuszczalne są tylko niewielkie przeróbki i konieczne jest zachowanie wielu oryginalnych elementów, za to w E1 dozwolone jest prawie wszystko. Nie obowiązują homologacyjne ograniczenia w przeróbkach. Dla aut E1 obowiązkowa jest klatka bezpieczeństwa, pasy 4 punktowe i fotel, nie muszą one mieć za to ważnych homologacji. Obowiązkowe są też wyłącznik prądu i gaśnica 2kg. Strój kierowcy musi zakrywać ciało, obowiązkowe są rękawiczki i kask. Wpisowe to 1000 koron czeskich za dzień czyli około 280 zł za weekend.
Wyglądało to tyle interesująco że zainwestowałem w hebel, pożyczyłem gaśnice, reszta już była z jazd w kjs i po wcześniejszym zapisaniu się pojechałem na 2 rundę BT do węgierskiego Pardasasvaru . Po drodze pierwsza niespodzianka: organizator podał nr telefonu pod którym można było uzgodnić szczegóły z osobą mówiącą po angielsku. Na miejscu była tłumaczka, a że byłem jedyną osobą nie mówiącą ani po czesku, ani słowacku ani tym bardziej węgiersku praktycznie zatrudniono ją dla mnie. Wszystkie dokumenty i odprawy a nawet przemówienia oficjeli były tłumaczone na 3 języki. Badania techniczne prowadziła ekipa równie profesjonalna jak u nas w RSMP, po krótkich oględzinach stwierdzili że wszystko gra i dostałem naklejkę. Różnica jest taka że do nich można było podjechać w dowolnym momencie i to oni byli na stanowisku dla zawodnika a nie na odwrót. Krótka odprawa i w sobotni poranek zjawiamy się na starcie. „Parc ferme” przypominał piknik motoryzacyjny rozstawiony wzdłuż drogi, żadnych barier, żadnych ograniczeń w dostępie, miejscowi rozstawili się grupami markowymi, potem zobaczyłem dlaczego. W oczy rzucało się niesamowicie profesjonalne podejście większości startujących. Zdarzały się stanowiska w tym moje gdzie było biednie, ale większość ekip miała pełne wyposażenie serwisowe. Niesamowita była też rozpiętość aut od najnowszych modeli sportowych do oldtimerów.
Koło ósmej ustawiłem się w kolejce do startu treningu, kolejność dowolna. Przede mną bmw m3, za mną clio sport. Trasę znam tylko z wczorajszego objazdu w busie, to mój pierwszy start w imprezie innej niż kjs czy superoes. Przede mną 52 zakręty na 5500 metrach trasy. Auta ruszają co 30 sekund na znak maszyny startowej. Wymiękam, proszę o minutę przerwy po mnie (chyba i tak by tak zrobili, cinquecento Węgrzy uważają za coś w rodzaju nowszego trabanta). Na dodatek kilka aut przede mną stoi saxo kit car, rusza jak z procy i po chwili „bum”, zwozi go laweta, więcej nie pojechało. Bmw zostawia zasłonę dymną z opon i oleju i już moja kolejka. Starter uśmiecha się na mój widok, 30 sekund i jadę. Trasa jest długa i szybka, są i zdradzieckie zaciski i szybkie partie za zakrętami. Zawracam za metą i ustawiam się do zjazdu. Pierwsze wrażenie: nigdy wcześniej nie jechałem tak długiego i szybkiego odcinka. Rozmyślania przerywa dźwięk sms, właśnie system pomiarów powiadomił mnie o moim wyniku, przez dwa dni dostałem jeszcze 7 takich wiadomości. Genialna sprawa, chwilę po przejeździe, na gorąco, już wiem czy było lepiej czy gorzej. Po zjeździe na start dostaję wyniki wszystkich zawodników z podziałem na klasy i uwzględnieniem czasu przejazdu pierwszych 100m, można sprawdzić jaka technika startu jest najlepsza, i kto ma najlepsze „odejście”.
W klasie do E1-1150 na Węgrzech rządzą trabanty wrc i wartburg s2000 J, na 1 i 2 treningu jestem 2, martwi mnie czas 2 przejazdu żółtego trabanta, czas 3.32 jest na poziomie aut o klasę mocniejszych. Pierwszy przejazd wyścigowy jadę całkiem przyzwoicie, za to ku mojemu zdziwieniu dwusuwy wystrzelały się na treningach. Ja cały czas przyśpieszam oni zwalniają. No i po 4 smsie już wiem czemu Węgrzy mają takie kwaśne miny, popsułem im trochę zabawę. Coś mi tłumaczą naśladując odgłos mojego rasowego tłumika Węglarski Mag Sport. Po ich zdegustowanym „buuuuuuu” zrozumiałem chyba że gardzą czterotaktami.
W innych klasach pełen folklor, w E1+2000 ściga się wyścigowe m3 z starą grenadą, w E1-1600 miejscowe łady vfts stłukły czeskie hondy vti, w ST-2000 ścigają się wszystkie generacje szybkich renówek, od 5gt turbo przez wiliamsa do obu generacji clio sport. Pod wieczór jest rozdanie nagród, burmistrz Pardasasavaru dziękuje za dbanie o zieleń (jesteśmy na obszarze parku narodowego). W nagrodę dostaję puchar, butelkę wina i bańkę dobrego oleju.
Na następny dzień to powtórka z rozrywki, ja jadę swoje, poprawiam czasy, konkurencja już nie, zaczynają się awarie starszego sprzętu, na co Węgrzy gromadnie rzucają się do pomocy. Silniki dwusuwów są wymieniane w tempie jakiego nie widziałem w wrc, wymiana skrzyni biegów w ładzie zajęła krócej niż słynne 14 minut ekipy Leszka Kuzaja, mosty w ładach sypią się stadami. Po ostatnim przejeździe idę zobaczyć w akcji łady, i już wiem skąd tyle awarii. Przyjechała telewizja, kibice dopisali, więc Madziarzy zapinają boka przy każdej okazji. Mimo to civiki dalej się nie przebiły na podium, łady po prostu zwijają asfalt spod kół. Mocno podchmieleni kibice wiwatują. Co dziwne nikt się nie rwie do bójki, żadnej agresji, brakuje typowego dla naszych tras chłopa co to żywemu nie przepuści.
Tak to pokrótce wyglądało, nawet gdybym był 2 razy ostatni w generalce napisałbym to samo: Berg Trophy rządzi. W polarze i jeansach przejechałem (legalnie!) 8 razy trasę dłuższą i trudniejszą niż większość wyścigów GSMP w Polsce. Podczas wyścigu atmosfera była w pełni profesjonalna, z to poza nią pełen luz i zabawa. Organizatorzy wychodzili ze skóry żeby uprzyjemnić i ułatwić start zawodników. I to wszystko za rozsądne wpisowe, bez kosztownego wyposażenia najnowszą homologacją. Kompletni amatorzy mogli porównać się z profesjonalnymi zawodnikami z licencją FIA. Za to z pełnym zabezpieczeniem trasy z punktami sos, karetkami, ratownikami drogowymi i policją. Pomiar fotokomórką do 1/1000 s i wyniki na żywo w internecie.
Tak się przypadkiem stało że startowałem tuż przed głównym promotorem imprezy Stanislavem Firtlem, więc spotykaliśmy się na każdym przegrupowaniu. Wiadomości jest kilka, po 1 zawodnicy z Polski są mile widziani na każdej eliminacji (zwłaszcza ci którzy już się zapisali a nie przyjeżdżają J), po 2 i to może ważniejsze jest propozycja aby zorganizować w 2008 co najmniej 2 eliminacje Berg Trophy w południowej Polsce, 1 przy granicy z Czechami, 1 przy Słowacji. Potrzebne jest tylko trochę chęci, klub lub osoba która podejmie się organizacji. No i odobinę dobrej woli ze strony PZM, w Czechach nikt nie zabiera licencji za start w Berg Trophy, Pardasasavar był łączoną rundą BT i Super Lada Cup w której większość zawodników ma licencje FIA.
Na pewno można się dogadać i zorganizować łączoną rundę GSMP i Bergu, i wszyscy by na tym skorzystali, zawodnicy z licencją i bez, organizatorzy i kibice.