
Moderator: SebaSTI
Zdarzyło się w Afryce
W Afryce wszystko mnie przytłaczało. Nie mogłem znieść, że auto jest całe, nietknięte, bez jednej nawet rysy, a nie może jechać dalej - mówi po powrocie z Rajdu Dakar olsztynianin Krzysztof Hołowczyc.
- Ludzie mówią, że na start do kolejnego rajdu Dakar powinien Pan zabrać księdza, żeby w końcu dobrze poświęcił auto...
- Pudło. Nie dawaliśmy w tej sprawie ogłoszenia w prasie, ale na starcie tegorocznego Dakaru był ksiądz, duszpasterz polskich kierowców. No i nie pomogło. Jestem daleki od tego, żeby mówić, że auto było źle przygotowane. Po prostu zawiódł kawałek metalu, który się nazywa sterownik wałka rozrządu. Kiedy patrzę na to chłodnym okiem, na spokojnie, to dochodzę do wniosku, że po prostu - zdarzyło się.
- Kiedy wrócił Pan z Afryki?
- Już następnego dnia zacząłem szukać samolotu do domu, chociaż mogłem zostać na rajdzie do końca, przypatrywać się z boku. Ale ja nienawidzę być widzem w rajdach, zdecydowanie wolę być aktorem. Tam to wszystko mnie przytłaczało, nie mogłem znieść tego, że auto jest całe, nietknięte, bez jednej nawet rysy, a nie może jechać dalej. I że nie ma w tym wszystkim mojego błędu, ani Jeana-Marca, no, po prostu bad luck, pech.
- Z tą awarią borykaliście się jakiś czas. Nie można było tego wcześniej zdiagnozować?
- Ja już na testach miałem wrażenie, że silnik chodzi za głośno, ale mechanicy mówili, że tak właśnie ma być, że to jest melodia Nissana. Nie chcę przez to powiedzieć, że wyszło na moje, ale nie chcę też, żeby ktoś pomyślał, że nie wiem, co się dzieje z autem w czasie jazdy.
- Nie narzeka Pan wcale na mechaników. Tymczasem niedokręcone śruby w kole na Dakarze to brzmi jak kiepski żart.
- Niby tak. Ale trzeba wiedzieć, że oni wtedy pracowali całą noc nad silnikiem, skończyli chyba o piątej rano. Koła się najpierw dokręca kluczami pneumatycznymi, potem dynamometrycznymi. Może było za niskie ciśnienie, zresztą to nie ma większego znaczenia. Takie awarie na Dakarze się zdarzają, i to prawie każdemu, dopiero co osiem godzin straty zaliczył Carlos Sainz. Ja na to koło straciłem godzinę, ale naprawiłem i pojechałem dalej.
- Jeszcze w Maroku mówił Pan: "Co mogę zrobić? Chyba tylko płakać". Co Pan teraz powie?
- Patrzę już do przodu. Andre Dessoude, szef teamu Nissan-Dessoude, zaproponował nam starty w pierwszej eliminacji Pucharu Świata rajdów terenowych. Pokazał wielką klasę, powiedział: "OK, bierzemy to na siebie, widzieliśmy, co się stało". Impreza odbędzie się za dwa miesiące w Argentynie. Jak pójdzie dobrze, to sobie odbiję niepowodzenia z tego Dakaru i nabiorę doświadczeń przed następnym. Jeszcze raz mówię: ja się na Dakar nie obrażam, to jest piekielnie trudny rajd, w wielu aspektach.
- Mocną ma Pan psychikę.
- To nie jest kwestia psychiki, tylko nastawienia do życia. Trzeba analizować przeszłość i patrzyć w przyszłość. W ostatnim Dakarze do czwartego etapu startowaliśmy jako 60. załoga, na pierwszym punkcie kontroli, po przejechaniu około 120 kilosów, sklasyfikowano nas na 19. miejscu. A wyprzedzanie na pustyni to nie jest taka prosta sprawa. Dessoude był pod wielkim wrażeniem, a my byliśmy pełni nadziei. Ale po etapie usłyszeliśmy, że awarii ne uda się usunąć. Postanowiłem, że napiszemy do organizatorów specjalny monit o to, żeby w tym piekielnie trudnym rajdzie w samochodach też można było wymienić silnik na zapasowy. Mogą to robić motocykliści, zresztą Jacek Czachor już to zrobił. Dlaczego inne zasady mają obowiązywać kierowców samochodów?
- A co by było, gdyby się ten rajd dla Pana nie skończył tak wcześnie?
- Oczyma wyobraźni widziałem już naprawdę realnie pierwszą dziesiątkę, nabrałem jeszcze większego apetytu na dobry wynik sportowy. Jean-Marc miał znakomite rozeznanie w terenie, ja małem jeszcze spory zapas szybkości. Dodatkowo niemal wszystkie auta z czołówki miały czterolitrowe silniki, podczas gdy nasz Nissan Pick-up miał pół litra mniej. Mimo to, kiedy po dwóch etapach w Europie zjeżdżaliśmy z promu już w Afryce, mieliśmy za sobą wiele aut fabrycznych (załoga Hołowczyc-Fortin zajmowała wtedy 13. miejsce w klasyfikacji generalnej - red.).
- Co dalej, jakie plany?
- Na pewno pojadę w tym roku na mojej warmińsko-mazurskiej ziemi Rajd Polski, może jeszcze jeden z rajdów mistrzostw kraju. Od sponsorów i od naszego startu w Argentynie zależą też kolejne starty w Pucharze Świata w rajdach terenowych. Póki co korzystam z uroków zimy i niemal codziennie trenuję na oblodzonych trasach w okolicach Olsztyna. Skorzystam też, jeśli można, z łamów gazety i podziękuję też wszystkim, którzy mnie wspierali w trudnych chwilach. Choćby lekarzom, którzy mnie przygotowywali do rajdu i kibicom, od których odebrałem mnóstwo życzliwych sms-ów. Pozdrawiam wszystkich.
Gustaw napisał(a):Ludivine Puy złamał noge dziś na.... 13 etapie.... na.. 13 kilometrze odcinka
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 14 gości