Napiszę trochę o naszej rzeczywistości, na przykładzie wyścigu GSMP w Cisnej, w którym brałem udział na początku sezonu.
Pech chciał, że podczas jazdy do Cisnej, a nie jest to rzut beretem z Krakowa, bo gdzieś około lub ponad 300 km z Krakowa w jedną stronę, mieliśmy problemy z busem. W dodatku droga jest marna, trzeba jechać skrótami, bo na głównych korki, etc.. Zadzwoniłem więc do dyrektora, żeby uprzedzić, że możemy spóźnić się na odbiór administracyjny i BK, ale będziemy się starali zdąrzyć. Powiedział, że OK, bo zależy mu, żeby jak najwięcej zawodników wystartowało. Wyluzowani więc jechaliśmy przez pustkowia bieszczadzkie licząc na to, że nie będzie problemu. Przezornie jednak poprosiłem przyjaciela bzyqa
który był już na miejscu o napisanie pisma do ZSS z informacją o możliwym spóźnieniu i z prośbą o zgodę na odbiór administracyjny poza terminem.
Na miejscu byliśmy po 20-tej, czyli ponad pół godziny po zamknięciu odbioru administracyjnego i parenaście minut po BK. Wchodzę do biura prosząc o odbiór. Odmowa. Spóźniłem się. Ok, myślę sobie więc, że poczekam aż pojawi się dyrektor, albo ktoś inny, kto po prostu kiwnie palcem i zrobię ten odbiór. W końcu dzwoniłem wcześniej, że mam tę losową sytuację; Bzyqu złożył za mnie pismo i w ogóle, przecież to taka pierdoła. Poza tym przejechałem trochę Polski, żeby wystartować. Ze mną czekało jeszcze chyba z 7 zawodników, którzy po 20-tej dowiedzieli się, że nie będą mieli możliwości startu, bo ich badania lekarskie były nie od tego lekarza, co trzeba. Nieważne, że chłopaki w większości robili prześwietlenia, badania okulistyczne, etc, a mieli tylko nie taki skrót tytułu medycznego przy nazwisku lekarza na pieczątce... Atmosfera zrobiła się nerwowa. Była już 23-cia w nocy. ZSS sobie obradował, a my siedzieliśmy i czekaliśmy czy ktoś się nami zainteresuje. Chłopaki mieli naprawdę wielki problem, gdyż pozostawieni samym sobie (nie było lekarza sportowego w piątek na wyścigu) mieli już koncepcje, żeby na badania jechać do Wrocławia czy Opola... Nie pamiętam, bo już prawie przysypiałem.
Padła propozycja, aby pójść na ZSS. Okazało się, że to prawie tajne obrady :-\ Nie wpuszczono nas oczywiście. Wyszedł do nas na korytarz tylko Pan Krachulec i dyrektor wyścigu, którzy jako jedyni wyrażali swoje zainteresowanie naszą sytuacją. Wtedy właśnie obudziłem się na dobre, gdy dowiedziałem się, że zawodnicy, którzy nie zrobili odbioru administracyjnego (m.in. ja), zostali skreśleni z listy startowej, bez dyskusji. Regulamin nie przewiduje dopuszczenia zawodnika, który nie przeszedł odbioru. Nie ważne, że taki odbiór to wyłącznie kwestia dobrej woli i 5 min pracy dla dziewczyn z biura. Prosiłem, tłumaczyłem, inni też zastanawiali się głośno co z tym zrobić. A ZSS obradował za szklanymi drzwiami... W pewnym momencie już zagotowałem i miałem ochotę rzucić moją licencję na stół ZSS i olać to całe ściganie w zawodach, które na pewno nie są organizowane dla zawodników. Regulamin to, regulamin tamto, a to nie jest przecież np. brak kombinezonu z aktualną homologacją, ale zwykły przypadek losowy dotyczący tak prozaicznej rzeczy, jak spóźnienie kilkunastominutowe na zdanie kilku papierów. W końcu, po kilkukrotnej interwencji dyrektora i Pana Krachulca, poproszono mnie na ZSS, gdzie mogłem przedstawić sytuację i wyrazić skruchę, a także poprosić ZSS o podjęcie korzystnej dla mnie decyzji. W końcu ZSS ma taką moc. Około północy dostałem zgodę na start... Uff... O pierwszej położyłem się w łóżku i miałem fajny sen, że wygrywam swoją grupę
Mogłem już skupić się tylko na wyścigu. No ... prawie... bo rano musiałem zrobić badanie kontrolne w cenie karnej dodatkowych 200 zł :-\ Polska to być fajny kraj... Pisałeś coś o numerach startowych. W Cisnej można było takie dostać w cenie ok. 30 zł (nie pamiętam dokładnie).
Podczas zawodów było wspaniale. Atmosfera wyścigów spowodowała, że o tej całej sytuacji można było zapomnieć i cieszyć się jazdą. Niestety na sam koniec znów niezbyt miła sytuacja. Nie wiem kim była osoba, która wręczała puchary i ogłaszała wyniki, ale było mi przykro, gdy ten pan przekręcał nazwiska kolegów, którzy walczyli w wyścigu i którzy podejmują liczne wyrzeczenia, aby móc się cieszyć tym sportem. W tej wyjątkowej chwili wręczenia pucharów i chwili triumfu i szczęścia dla zawodników, którzy wygrali swoje klasy, pan prowadzący potrafił pomylić miejsca i wręczyć drugiemu puchar za pierwsze... Doszło nawet do tego, że wręczył puchary za zupełnie inne klasy zawodnikom, którzy później poszli je oddać i konieczne było ponowne ogłaszanie wyników. To jest po prostu ŻENUJĄCE... No i w ogóle gdzie podium ? To biegi przełajowe dla dzieci w szkołach podstawowych w moim małym mieście mają lepszą oprawę. Nie mówiąc już o tym, że na początku wręczania nagród pojawiła się litania i puchary dla organizatorów... To zawodnicy powinni być dla Was najważniejsi Panowie działacze!
Dziwi mnie, że runda GSMP na Banovcach może być zorganizowana normalnie, dla zawodników. Dla spóźnialskich jest odbiór administracyjny i BK w sobotę rano (pół godziny jest na to przewidziane). W Polsce dostaje się bana albo karę finansową, jeśli ktoś nie może na wyścig poświęcić 3 dni tylko chciałby przyjechać wcześnie rano przed I rundą.
Na Słowacji, gdzie mamy polską rundę GSMP można np. sprowadzać samochody po połowie stawki, co w Polsce jest w ogóle niewykonalne. Dlatego my w grupie historycznej wyjeżdżamy sobie jako pierwsi w stawce i potem kwitniemy na górze czekając aż wszyscy wyjadą. Nieraz nawet kilka godzin, jak są przestoje :-\ Po zjechaniu na dół mamy najczęściej tylko kilka minut, aby przygotować się do kolejnego startu. W pośpiechu można wlać paliwo i sprawdzić olej czy ciśnienie w oponach. A nie daj Boże, jakby trzeba było przy aucie zrobić coś poważniejszego. Największa tragedia jest wtedy, gdy jednego dnia organizuje się dwie rundy. Tak było w zeszłym roku na Siennej, gdzie żeby coś zjeść w ciągu dnia, musiałem sobie wziąść bułkę do wyścigówki i zjeść na górze...
Na Słowacji startuje nieraz ponad 100 samochodów i wszystko odbywa się piorunem. Nawet gdy jakieś auto stanie na trasie, albo jest wypadek, to pojazd holowniczy zjawia się w mgnieniu oka i zwozi delikwenta na dół, na serwis, gdzie sobie może naprawić uszkodzenie, a w tym czasie, zawody toczą się dalej. Bez przestojów. Przerabiałem to na własnej skórze, gdy na Banovcach zwiedziałem Alfą polankę za asfaltem.
Trzeba też powiedzieć kilka dobrych słów. Są w polskich wyścigach i PZM ludzie, którzy podzielają naszą pasję i starają się pomagać zawodnikom. Ludzie którzy fascynują się tym sportem i wyciągają pomocną dłoń nawet do zawodników niższej rangi, nie dysponujących wielkimi budżetami i zespołami. Kiedy jestem na wyścigu to rozmowa z tymi ludźmi zawsze przywraca mi wiarę w sens ścigania się w Polsce w Górskich Samochodowych Mistrzostwach Polski. Chciałbym więc podziękować tutaj na koniec p. Markowi Szczechurze, p. Mirosławowi Krachulcowi i p. Jarosławowi Strzeleckiemu, którzy są zawsze skłonni pomóc zawodnikom. Ci ludzie i atmosfera wśród zawodników w parku na górze po podjeździe, to poza przyjemnością z jazdy, jedyna rzecz, jaka trzyma mnie przy GSMP.
Mam nadzieję, że zobaczymy się na Siennej.