przez Barski Adam » wtorek, 29 paź 2002, 14:31
Witam wszystkich starych i nowych znajomych. Miałem przyjemność brać udział w testach FUN CUP w dniu 26.10.2002 r. w Poznaniu o godz. 16.00 - pierwsza popołudniowa tura, opóźniona ok. pół godziny. Ponieważ w sportach motorowych jestem wyłącznie kibicem, postanowiłem podzielić się wrażeniami odbieranymi przez absolutnego amatora, nowicjusza, pierwszy raz w życiu jadącego sportowym samochodem i do tego na torze, również nieznanym. Profesjonalistów ostrzegam, że będą zrywać boki przy czytaniu, ale cóż, do dzieła... Zawsze chciałem poczuć emocje, które towarzyszą moim idolom we wnętrzu sportowych bolidów. Po przeczytaniu informacji na autoklubie o testach, z wielkimi obawami wysłałem zgłoszenie: raz kozie śmierć!!! Wkrótce zadzwonił szef testów Jean-Claude Laruelle(serdecznie pozdrawiam) i po krótkiej rozmowie potwierdził mój udział w testach. Nie było odwrotu. Wpłaciłem 500 zł i otrzymałem potwierdzenia dnia i godziny testów. W dniu testów poznałem osobiście Jeana, przesympatyczny gość. Zapytałem o szczegóły regulaminu, zwłaszcza o te 100 m odległości i zakaz wyprzedzania. Odpowiedział, że należy zachowywać się bezpiecznie na torze, a jak ktoś bezpiecznie wyprzedzi, to nie będzie problemu. Zaprosił mnie do busa na kawę i polecił wybrać i założyć kombinezon sportowy. Następnie polecił wydać kask, spytał, w jakim samochodzie chcę jechać i zaprosił mnie do 1 miejscowego "bolidu". Zapięto mi pasy, ustawiono fotel, lusterka. Ja zacząłem się zastanawiać, jak Kuba Sienkiewicz "co ja tutaj robię..." Dobrze, że wyjeżdżałem jako trzeci, bo nawet nie wiedziałem, jak dojechać do miejsca wjazdu na tor. Aha, no i wrażenie, że z wnętrza nic nie widać!!! malutka szybka z przodu...Rozważania przerwał dynamiczny sygnał do odjazdu. Jedynka, gaz... Lekki gaz, a samochód ma tendencję do obrotu (w lesie było ślisko). A tu trzeba jechać za poprzednikiem, bo nie znam dojazdu do toru. Udało się, wjeżdżam na tor i rozpoczyna się zabawa. Pierwsze okrążenie wolno, jadę tempem narzuconym przez samochód przede mną. Twarde zawieszenie, piorunujące przyspieszenie, rewelacyjne hamulce, wspaniałe trzymanie się toru... No, czas przyspieszyć. Na prostej start-meta bezpiecznie wyprzedzam i nie mam nikogo przed sobą! Jestem królem toru! Mogę jechać tak, jak tylko potrafię (szkoda, że nic nie potrafię). Kolejne pętle staram się jechać coraz szybciej. Gdy zdaje mi się, że przeholowałem, murowana wycieczka w plener, samochód posłusznie zwalnia i wpisuje się w łuk, z dużym zapasem. Staram się więc opóźniać hamowania, wchodzić w zakręty z coraz wyższymi prędkościami, ale rezerwy samochodu są cały czas niewykorzystane. Po kilku okrążeniach pierwsze piski opon, pierwsze poślizgi (bardzo łatwe w opanowaniu), pierwsze najazdy na wewnętrzne betonowe części łuków, pierwsze wyrzucenia samochodu blisko zewnętrznej przy wyjściu z łuków. Cały jestem mokry, od stóp do głowy. Tracę siły, nie wiem, czy wytrzymam do końca testów tak intensywnie walcząc z samochodem. Popełniam wiele ewidentnych błędów: to nie wchodzi mi trójka, to po redukcji nie daję odpowiedniej przegazówki i samochód szarpie do tyłu, bardzo boję się opóźnić hamowanie przy szybkim dojściu do najciaśniejszego lewego nawrotu (kilka metrów za nim są opony i.... moja rodzina), używam prawdopodobnie zbyt wysokich biegów (nigdzie nie wrzucam dwójki, a na prostej startowej używam niepotrzebnie piątki, która trudno się włącza). Ale fajnie jest. Zastanawiam się w międzyczasie, jak ja jestem mocno porąbany. ALE JESTEM SZCZĘŚLIWY. Spełniło się moje wielkie marzenie. Mogę dość bezpiecznie zweryfikować swoje umiejętności (a w zasadzie ich brak). Stwierdzam, że ściganie się po drodze publicznej to totalna głupota, nie mająca nic wspólnego ze sportem. Staram się jechać poniżej moich przeskromnych możliwości, wykluczam wycieczkę w plener, obrócenia samochodu, a tym bardziej kontakt z przeszkodą. Dopiero teraz WIEM, ZE NIC NIE WIEM, ZE NIC NIE POTRAFIĘ, ZE W WYŚCIGACH JESTEM NAWET NIE W PRZEDSZKOLU, ALE KANDYDUJĘ DO ŻLOBKA!!!!! Nie mam pojęcia, że rodzina mierzy mi czasy każdego okrążenia. No, koniec testów, czerwona flaga, zjazd. Jestem cały mokry. Ogromnie bolą mnie palce i mięśnie rąk. SERCE WALI MOCNO, CHYBA 200/MIN!!! Ależ to odjazd, adrenalina i jedno z najmocniejszych, najpiękniejszych przeżyć w moim życiu!!! Oddaję samochód, trochę dzielę się emocjami z Myszkierem Seniorem i na nogach jak z waty wracam zdać kask i kombinezon. Dziękuję bardzo organizatorom, dzielę się z nimi wrażeniami. Te 500 zł za taką frajdę to jak darmo. Chciałbym coś takiego powtórzyć, może nie raz...Rodzina (subiektywnie) mówi mi, że nieźle "wymiatałem" . Pokazują mi moje czasy zatrzymane na stoperze. Pierwsze okrążenie 2,30, następne coraz lepsze, ostatnie dziewiąte 2,12. Jestem nawet zaskoczony, bo marzyłem, aby się zmieścić w 3 minutach. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że między 2.12 a 2.00 jest 1000 lat świetlnych, nie mam złudzeń, że cokolwiek potrafię. Ale WARTO BYŁO! Jeśli ktoś jeżdżący tymi potworami mógłby podzielić się swoimi wrażeniami, to serdecznie proszę. Pozdrawiam wszystkich i podziwiam tych, którzy dotrwali do końca tekstu.
adam z krakowa