Kris: myślę że nawet bez płytki mógłby się znaleźć na WT
Ale tak opowiadasz o tych wypadkach przypomniało mi sięjakie miał mój ex-kumpel.
Zawsze jeździł bez najmniejszej wyobraźni, ostatni dzwon jaki miał to był zimą, jedziemy sobie i widzimy że akurat gaśnie nam zielone. Patrzę na drugą stronę: lód posypany z lekka piachem, zwalniam czekam, no, ale kolega miał inny pogląd i przycisnął. Owszem zdązył przejechać przez ulicę zanim skończyło migać zielone, ale o wyhamowaniu nie było mowy, pier...lnął z całym impetem w billboard, do dziś pozostało wgniecenie

Jemu samemu nic się nie stało. Ale był lepszy numer, to już sporo latek temu, jeszcze była komuna i jeździliśmy składakami typu wigry czy domino, kto lepszy miał pół-kolarzówkę. No i tak z dwoma kumplami pojechaliśmy zjechać sobie z górki, między innymi właśnie z tym artystą. Górka była stroma, ale bez ostrych zakrętów, do dziś zjeżdzam do końca z prędkościa grubo powyżej 50. Kolega który miał kolarzówkę pognał do przodu, ja na moim składaku nie próbowałem go ścigać, no ale artysta miał własne zdanie. Popędził swojego wigrzaka tak mocno że spadł mu łańcuch. I panika, bo jedyny hamulec jaki miał to było torpedo, a bez łańcucha to nie zadziała. Byliśmy już daleko, droga cały czas prowadiła w dół, ale zaczęła przechodzić w wąwóz. Nie trzeba było hamować, można było spokojnie zjechać i zatrzymać się butami, no ale kto ma kłopoty z myśleniem i jest bardzo impulsywny zawsze znajdzie jakieś głupsze wyjście. Zjechał z drogi, podjeżdżając między drzewami pod ścianę wąwozu. Miał spory refleks że nie przywalił w któreś drzewo, ale nie mógł przewidzieć że w głębokiej trawie będzie dziura. Wpadł do dziury, rowewrk się zatrzymał a on sam wystrzelił jak z procy przez kierownicę. Skończyło się na zdrowo rozcietym kolanie, do dzisiaj (kilkanaście lat po zdarzeniu) ma bliznę.
Była u nas w mieście jeszcze jedna sytuacja. Nie byłem jej świadkiem tylko czytałem o tym w gazecie. To było na tej samej górce, tylko na innym zjeździe, na szutowym. Wąska ścieżka z wybojami używana była przez miłośników downhllu ale jakiś koleś postanowił zjechać tam zwykłym, nieamortyzowanym góralem. Na jednym z wybojów nie opanował sprzętu i poniósł smierć na miejscu. I dlatego od razu apel do osób które czytają nasze historyjki: nie róbcie tego. Jak zjeżdżacie to najpierw upewnijcie sie po czym, my tutaj nie chwalimy się dzwonami po to żeby komuś zaimponowac tylko żeby przestrzec! I zawsze z rezerwą podchodźcie do sprzętu. Rower do zjazdu to wlaściwie czołg, mimo że zbudowany jest bądź to z włókien węglowych bąd z lotniczych stopów duraluminium waży aż 30 kg. Taka masywna jest rama i widelec. Również zawieszenie ma 30-40 cm skoku, tymczasem w przystępnych cenowo rowerach cros-country mamy góra 110 mm skoku... Również hamulce są tarczowe w zazdówkach i to hydrauliczne. Takie dużo łatwiej wyczuć. V brake sa tak samo skuteczne, ale one cholernie ostro biorą, działają bez wyczucia... również opony, nikt z was na pewno nie zakłada kostek o szerokości 2.45 cala, które w dodatku są zrobione z wyczynowych (nietrwałych) mieszanek, bo to by bylo bankructwo. Nawet jak założy ktoś Michelina za 200 PLN to nie zostawia pół-flaka tylko pompuje do 4 barów, bo inaczej nieda się tym jeździc po utwardzonych nawierzchniach. Jeśli porównać sprzęt którym dysponujemy to nasze rowerki są czymś w rodzaju Toyoty Land Cruiser, ale cywilnej, zaś zjazdówki to Pajero Evolution... Dlatego jeśli zjeżdżamy na naszych góralach z wyboistej górki to z głową.