Jak się dzwoni na rowerze, to trzeba się turlać, wtedy jest mniej obtarć
Ale jak człowiek młody, to tego nie wie - miałem może 13 lat, jak złapałem największą (jak narazie

) kontuzję w życiu, oczywiście na rowerze - fest otarłem kolano, teraz mam bliznę o średnicy ok. 6 cm. Jechaliśmy z kolegami prostą, szutrową drogą lekko z górki, a tu prawy nawrót - cóż było robić, dałem po tylnym hamulcu, nie biorąc pod uwagę, że jadę ok. 40 km/h. Przejechałem na kolanie parę metrów, ciekawe uczucie, pamiętam to doskonale, jakbym miał ochraniacz, nic nie czułem. Ból przyszedł po chwili, jak się zatrzymałem. Zaraz przyjechała pani wychowawczyni (to był obóz), dostałem opiernicz i bandaż. Potem, jak wracaliśmy, na końcowym podjeździe, gdzie zawsze się ścigaliśmy, byłem drugi (wcześniej zawsze pierwszy)
Były też mniej bolesne, ale za to efektowniejsze przygody:
Rajd turystyczny, jechałem sobie w rządku sakwiarzy, bez trzymanki, bo droga płaska, równa, a ile się można garbić... Trochę się zamyśliłem, a tu nagle trzask, prask i spostrzegłem, że biegnę, zamiast jechać

Jak się obróciłem, to zobaczyłem swój rower na ziemi i koleżankę, która w niego wjechała - koło mi się ześlizgnęło z asfaltu na pobocze, które było trochę niżej

Podobnie miałem na jednym maratonie, tylko tu mój rower posłużył się kamieniem, żeby stanąć. Byłem już zmęczony, więc nie miałem siły się śmiać, wróciłem po rower i pojechałem dalej.
Znów wakacje, tym razem nad jeziorem. Wędkowało się wtedy, a do pomostu trza było dojechać. Po szalonym zjeździe była mała polanka i pomost, na który wjeżdżało się pełnym ogniem. Po kilku takich ogniach złamała się pierwsza deska pomostu i jego właściciel nie pozwalał nam nań wjeżdżać, więc chciałem zapiąć boka na polance, żeby się zatrzymać. Obok pomostu była barierka, pod nią trochę drewna, a dalej woda. Pech chciał, że jak zapinałem boka, trafiłem tylnym kołem na coś w trawie (pieniek, deska, nie wiem) i mnie wyprostowało. Już widziałem się w jeziorze, ale jak huknąłem w barierkę, podrzuciło mnie do góry, zawisłem na wyprostowanych rękach, ale udało się wrócić na ziemię
W tym roku, jadąc bikemaraton we Wrocku, mieliśmy do pokonania mnóstwo kałuż, a ponieważ założyłem wytarte semislicki (mniejszego oporu toczenia mi się zachciało

), nie było lekko. No i w jednej z kałuż koło się omskło, a ja rymps do kałuży i na barku wjechałem do rowu

. Na szczęście było mięciutko. Ale potem znosiło mnie na prawo, bo błotko swoje ważyło
