Niby sezon zimowy, czyli jakby
drugi rajdowy gdzie teoretycznie wszyscy chcący jeździć, aktualnie jeżdżący i rajdowi oldboye powinni wyciągnąć swoje rajdówki lub inne sprzęty i nocami nie wychodzić z dawnych podkrakowskich odcinków... ale w krakowskiej Małopolsce stan śniegowy jest tak mizerny, że wracając z przystanku autobusowego do domu widzę dzieciaki, którym nie chce się rzucać śnieżkami, o lepieniu bałwana nie wspominając... To i nic dziwnego, że wszystkie rajdowe dyskusje przeniosły się z przerw na papierosa w trakcie nocnych treningów na fora lub facebookowe tablice (gdzie dostęp do nich mają ludzie postronni) aby psuć atmosferę sezonu, który jeszcze się nie zaczął...
Gdy zaczynałem się bawić w rajdy - a było to ładnych parę lat temu, gdy mój rajdowy guru Piotr Ziarko masakrował swojego Kadetta w szlachetnej walce z Jankiem Chmielewskim – miałem wrażenie, że całe środowisko nie było tak ociężałe jak teraz. Nie wiem z czego to wynika, może ze zjawiska
starych dobrych czasów i może tylko mi się wydaje, ale gdy po zmasakrowaniu przydrożnej brzózki Piotrek pojawił się na strefie serwisowej pokrzywionym autem nagle... dookoła samochodu pojawiła się chmara mechaników, (nie wiadomo skąd?) którzy w mgnieniu oka doprowadzili auto do ładu i krakowski Ziarro mógł kontynuować podróż po odcinkach... Teraz? Charyzma, prośby i przekleństwa nie wystarczyłyby żeby zmobilizować sąsiednie serwisy do boju i pomocy. Przecież nikt nie będzie de facto pomagał konkurentowi, poza tym lepiej siedzieć przy grillu… Mam wrażenie, że atmosfera rajdów się zagęściła i nie jestem do końca przekonany aby to zjawisko wyjaśniać
teorią finansową, która głosi, że w rajdowych pieleszach zawitało dużo bogatych zawodników, którzy swoją majętnością psują rajdową atmosferę, bo ciągle ich stać na coś lepszego… Bardziej mam wrażenie, że cały ten przykry stan rzeczy bierze się właśnie z wszelakich for internetowych, gdzie ekipy młodych gniewnych (których doświadczenie bierze się z grania na PC i kilku
rajdów o puchar sołtysa wsi Cyncynopole),
starych rajdowców, sezonowych fanów i innych siedzą na tyłkach i wyrabiają sobie na nich odciski tak twarde, że aż wymagające interwencji chirurgicznej... Młodzi gniewni wraz z całą zgrają pośrednich grup mają receptę na wszystko, a tą
receptą jak i
wszystkim jest PZM lub coś innego... Czasem – faktycznie – nie sposób nie przyznać racji, ale z drugiej strony czy to nie
my (zawodnicy, kibice, mechanicy, organizatorzy) schrzaniliśmy rajdowy klimat, przez brak którego wszystkim nam rajduje się gorzej?
W trakcie mojego pierwszego startu, w 2008 roku, gdy mijaliśmy się z innymi zawodnikami na dojazdówkach – wszyscy się pozdrawialiśmy kiwnięciem ręki. Nie wiem czy zaobserwowaliście, ale ten miły zwyczaj upadł? Proszę, wytłumaczcie mi czy to wina
bogatych czy PZM? Następnym dowodem na to, że to my pozwalamy na psucie się środowiska rajdowego od środka jest zjawisko, które roboczo nazwę
znajomi jednego rajdu. W maju – znamy się dobrze, a w czerwcu już nikt do tej znajomości się nie przyznaje bo...? No właśnie? Bo PZM czy bo
bogaci czy bo
TypeR? Jeśli ktoś ma pomysł to proszę bardzo – wypinam pierś i przyjmę wyjaśnienia na klatę. A co z pomocą na serwisie? Gdy w aucie serwisowym urwał nam się wydech i mechanicy chcieli go pospawać okazało się, że nikt w całym parku serwisowym nie ma spawarki (taaaa, jasne), a jedna jedyna ekipa która ją miała (na widoku) powiedziała, że nie pożyczy ani sama nie pospawa. Na pytanie
Chłopaki, ale czemu? padła odpowiedź
Nie róbcie jaj.... Proszę po raz kolejny – czy to wina
Typera, czy
bogatych czy PZM czy burzy słonecznej (w tej chwili pewnie muszę się wytłumaczyć, że nie byliśmy
załogą dupków ani nic z tych rzeczy. Nie zdążyliśmy narobić sobie jeszcze złych opinii
) ? Niestety – nie znajduję wyjaśnienia. Rajdy i rajdowcy kojarzyli mi się ze swego rodzaju bractwem (nie mylić z buractwem!), które mimo tego, że na odcinkach robi co może i walczy o najwyższą lokatę, w przerwach między OS zachowuje się kulturalnie i przyjaźnie względem siebie... A dziś? Cóż, co chwilę dowiaduję się, że ktoś jest albo
zarobasem albo
cipą albo
chujowo jedzie albo
sra pieniędzmi i mu wszystko wolno, albo
dobrze ich zna... Na forach dyskusje przebiegają podobnie. Za często czytam, że jak ktoś jeździ wolno i za swoje to powinien oddać pieniądze komuś innemu, jeśli ktoś nie ma pieniędzy, a wydaje mi się, że jest utalentowany i byłby w stanie namieszać – psioczy na PZM i bogatych zawodników, bo PZM chce się nachapać, a bogaci już się nachapali i
w ogóle po co im te rajdy. Tylko wiecie co jest ciekawe? Ci młodzi utalentowani, którzy wszystkich by wyleczyli nie robią nic, żeby zebrać budżet ani nie robią nic, żeby powiększyć swoją wiedzę i generalnie są obrażeni, że nikt im
nie daje forsy. Pomijam fakt, że właściwie nie robią nic, żeby jeździć... Mam wrażenie, że tok rozumowania takiego gniewnego jest taki:
Sebastian Loeb jest kilkukrotnym mistrzem świata. Jeździ autem. Ja też jeżdżę autem. Jestem mistrzem świata. Wiece co jeszcze jest straszne? Że wszyscy
świeży rajdowcy, w fajnych nowych kombinezonach w żaden sposób nie słuchają rad tych starszych i bardziej doświadczonych. Stąd te wszystkie kwiatki, typu pedał w podłogę na skręconych kołach, dzwony na wolnych przejazdach, dziwne cięcia, dzikie pomysły na opis i z roku na rok – mimo coraz szybszych samochodów – coraz wolniejsze i nudniejsze rajdy oraz brak kli-ma-tu! Wszystkie te osobliwe środowiska kiszą się w swoim sosie i nie pozwalają spokojnie rajdować innym lejąc tylko jad, obrażając się i bluzgając na innych pod nosem lub przed klawiaturą.
Niestety nie wiem jaka jest recepta na te problemy, ale jeśli sami przyglądniecie się rajdom to wydaje mi się, że dojdziecie do podobnych wniosków. Wszystkie kwestie, które poruszyłem, to kwestie, które są związane bezpośrednio z
nami – z kibicami, zawodnikami, działaczami, mechanikami, miłośnikami. To nie jest wina jakiegoś tam PZM czyli szachownicy ze wstążeczką! Może warto by było się otworzyć, nauczyć się mówić
proszę, poczytać coś o marketingu i reklamie, dojść do wniosku, że samym słodkim forumowym ględzeniem nie da się zdobyć
miszczostfa i zrozumieć, że rajdy to nie tylko ściganie o laury, ale też po prostu weekendowa przygoda taka sama jak narciarstwo? Że droższa? Cóż… To je ralli!
Z rajdowym pozdrowieniem i bez urazy,
Z.
PS. Wiem, że to wszystko co napisałem brzmi bardzo optymistycznie i tak „z sercem na ręku”, ale cóż… Takie ma zdanie.