nie wiem czy to już było, ale może ktoś nie czytał a według mnie warto bo pięknie napisane:
Raz jeden jedyny jechałem z kierowcą przezroczystym. Ładnych kilkanaście lat temu to się zdarzyło. Upalne lato spędzałem u teściów pod Krakowem, rozmaicie się stamtąd podróżowało, a to teść jechał, a to szwagierka podrzuciła, a to pekaesem się człowiek dotelepał. Pewnego dnia, jak wszystkie sposoby zawiodły, zabrałem się okazją z synem przyjaciół teścia, z oporami się zabrałem, bo to zupełny smarkacz był. Chryste Panie! Jak ten smarkacz jechał! Był w absolutnej harmonii z samochodem, jednego nie wykonał niepewnego ruchu, ruch był jego naturalnym żywiołem. Nigdy już potem nie spotkałem i pewnie nie spotkam kogoś tak suwerennie panującego nad pojazdem, zdumiewający był dojrzały spokój tego osiemnastolatka i nawet mówił tyle, ile trzeba i bardzo dorzecznie. Tak – jazda z Łapanowa w tamten olśniewający lipcowy dzień była jak epifania, droga była rzeką, samochód był rybą, chłopak był po prostu stworzony do jeżdżenia autem, marzył, że zostanie kierowcą rajdowym, nazywał się Janusz Kulig. Wszystko się spełniło. Samochód sunie jakby płynął przez przestworza, młodziutki Kulig zmienia bieg, poprawia słoneczne okulary, jest upalny dzień w pełni lata, nad krętą drogą drży powietrze, niedługo Kraków.
Jerzy Pilch
link do całego felietonu
http://www.polityka.pl/archive/do/regis ... id=3332884